Czy malowania trzeba się uczyć? Tak i nie. Cholera, nie święci garnki lepią. To jest moje motto z dzieciństwa. Używaliśmy w domu tego określenia, kiedy trzeba było się zmierzyć z zupełnie nowym zadaniem. Tak zostałam ogrodnikiem, tłumaczem, projektantem i wykonawcą odzieży, projektantem i wytwórcą mebli, fotografem i edytorem, szefem kuchni (tej jednej w hotelu Galery69) oraz (to już po linii wykształcenia) managerem. I jeśli mnie ktoś zapyta, czy nauka płynie z ławki to stanowczo powiem, że nie. Żeby nauczyć się tego wszystkiego co już potrafię nigdy nie opuściłabym tej ławki. Uczy się ten kto chce – w każdym miejscu, w każdych warunkach i o każdej porze. Umysł żądny wiedzy wysączy ją zewsząd. Każdy spotkany człowiek staje się nauczycielem. Każda obserwacja – doświadczeniem. Każda praktyka – krokiem w stronę „mistrza”. Jestem zwolennikiem samokształcenia, ponieważ uważam to za proces dobrowolny, wynikający z wewnętrznej potrzeby i przez to skuteczniejszy. Wolność wyboru ponad wszystko. I wiara we własne zdolności. To też wyniosłam z domu. A malowanie? Niech maluje każdy kto nosi w sobie potrzebę kreacji – otoczenie musi sobie z tym samo poradzić. Ten czy ów coś powie, czegoś nie powie, coś pomyśli… jakie to ma znaczenie, wobec tego wewnętrznego ognia?
Im dłużej żyję tym więcej sacrum, tym mniej sacrum. Meggy Bernhardt