Dlaczego maluję?

Ponieważ zniecierpliwiłam się czekaniem na realizację projektów przez warsztat. Od lat zajmuję się projektowaniem wszelkich artefaktów użytkowych – meble, lampy, całe wnętrza, architektura też. Nie robię tego sama tylko w duecie z Wojtkiem – mężem, ojcem naszych dzieci, partnerem w biznesie, kumplem od sportu i kielicha, ale głównie współautorem wszystkiego co powstało w Manufakturze69. Projektujemy razem, a następnie to na nim spoczywa realizacja projektu w stolarni. Na początku szło to bardzo wartko, urządziliśmy tym wspólnym wymyślaniem cały nasz hotel, dom i jeszcze kilka innych miejsc.

Jednak nagle coś spowolniło… zrobiło się tego tak dużo, że pomału zagubił się sens tworzenia kolejnych i kolejnych przedmiotów. Ponadto, te, które powstały na początku, zaczął gryźć ząb czasu. Cała moc naszej manufaktury została przekierowana na bieżące remonty i utrzymanie kolekcji w kondycji. Coraz dalej i dalej w kolejce do realizacji znalazły się nowe projekty. Wojtek jest tym wciąż zajęty, a ja się udusiłam niewykonanymi pomysłami i zniecierpliwiłam czekaniem na moce przerobowe stolarni. Zaczęłam rozglądać się za jakimś ujściem dla gromadzących się we mnie emocji. Dla działania, które będzie niezależne od kogokolwiek i czegokolwiek.

Ponieważ zniecierpliwiłam się czekaniem na realizację projektów przez warsztat. Od lat zajmuję się projektowaniem wszelkich artefaktów użytkowych – meble, lampy, całe wnętrza, architektura też. Nie robię tego sama tylko w duecie z Wojtkiem – mężem, ojcem naszych dzieci, partnerem w biznesie, kumplem od sportu i kielicha, ale głównie współautorem wszystkiego co powstało w Manufakturze69. Projektujemy razem, a następnie to na nim spoczywa realizacja projektu w stolarni. Na początku szło to bardzo wartko, urządziliśmy tym wspólnym wymyślaniem cały nasz hotel, dom i jeszcze kilka innych miejsc. Jednak nagle coś spowolniło… zrobiło się tego tak dużo, że pomału zagubił się sens tworzenia kolejnych i kolejnych przedmiotów. Ponadto, te, które powstały na początku, zaczął gryźć ząb czasu. Cała moc naszej manufaktury została przekierowana na bieżące remonty i utrzymanie kolekcji w kondycji. Coraz dalej i dalej w kolejce do realizacji znalazły się nowe projekty. Wojtek jest tym wciąż zajęty, a ja się udusiłam niewykonanymi pomysłami i zniecierpliwiłam czekaniem na moce przerobowe stolarni. Zaczęłam rozglądać się za jakimś ujściem dla gromadzących się we mnie emocji. Dla działania, które będzie niezależne od kogokolwiek i czegokolwiek.

Kiedyś, przed laty, wykonywałam ubrania własnego projektu – swetry, sukienki, wszystko co można było wykonać z wełny na drutach. Sytuacja wówczas miała się podobnie. Dopóki projektowałam i samodzielnie je wykonywałam byłam spełniona i szczęśliwa. Następnie, kiedy moje projekty powielali już pracownicy, a ja utknęłam w zaopatrzeniu oraz koordynowaniu produkcji i sprzedaży – uciekłam z tego. Teraz było jakby podobnie. Skutkiem naszych wysiłków twórczych powstał hotel Galery69 i ja zostałam jego administratorem, coraz bardziej oddalając się od bycia artystą. A przecież nie o to mi chodzi! Zaczynam pojmować, że spełnienie jest możliwe tylko wtedy, kiedy własnymi rękami tworzę to co urosło mi w głowie. Trzeba zatem dążyć do czynienia własnym rękami…

Od początku naszej działalności na polu designu towarzyszy nam malarstwo naszych przyjaciół. Stworzyliśmy miejsce przyjazne sztukom, a ja stałam się kuratorem tego pola naszej działalności. To do mnie należało ocenić, wybrać, zatwierdzić istnienie każdego dzieła w naszej przestrzeni, która w całości stała się galerią. 20 lat wypełniam tę rolę, czyli studiuję i kontempluję sztukę teraźniejszą i w historii. Możliwe, że nawet mam coś w tej materii do powiedzenia. Tak wiele dzieł poddałam mojej krytyce, że tak oto dotarłam do punktu, w którym postanowiłam stanąć po drugiej stronie pędzla. W moim badaniu malarskich bytów nie znalazłam wszystkich odpowiedzi na nurtujące mnie pytania… to też jest jakiś powód.

Po tylu latach bycia połówką duetu Manufaktura69 spodobało mi się, że mam coś osobistego…. Nikt mnie nie będzie pytał, a jak to jest z tym projektowaniem we dwoje? To, ile w tym manekinie jest twojej kreski, a ile Wojtka? Zwłaszcza, że dla nas, kiedy rysujemy to jednym ołówkiem przekazywanym z ręki do ręki to nie miało znaczenia. Znaczenia nie ma, ale skoro póki co, każde z nas swój metr kwadratowy maluje sam to trzeba odejść od duetu i być solo. Sygnuję zatem prace moim nazwiskiem z domu: Bernhardt. A ponieważ w „świecie” nikt nie powie Małgorzata to jestem Meggy.